Tego dnia słońce prażyło niemiłosiernie. W oddali słychać było szum
potoku, pod sklepieniem nieba ptaki, niezrażone skwarem panującym na
dworze, urządziły sobie koncert. Leżąca pod ogromnym dębem wilczyca
ziewnęła przeciągle. Otworzyła oczy i leniwym, zaspanym wzrokiem
ogarnęła otaczający ją krajobraz.
Po raz kolejny miała ten sam sen - śliczna polana wypełniona słonecznym
blaskiem, niewielka jaskinia i dwa maleńkie wilki beztrosko bawiące się
wśród dzikich kwiatów. Nagle słychać strzał. Jeden z wilczków ucieka,
drugi stoi bez ruchu, wlepiając przerażone ślepka w jakiś majaczący w
oddali punkt. Niebo, dotąd błękitne, zostaje przysłonięte ciemnymi
chmurami. Nastaje mrok. Po chwili słychać czyjeś kroki. Znów robi się
jasno. Jeden z wilczków (ten, który wcześniej uciekał), rozgląda się
dookoła. Znajduje się w jakimś lesie, sam. Zaczyna skowyczeć żałośnie.
Ani śladu towarzysza jego zabaw! Przygnębiony, ze łzami w swych wilczych
oczach, kładzie się pod pierwszym-lepszym krzewem i zasypia.
"Co to może oznaczać?" - zastanawia się wilczyca. "I kim są te maluchy?
Wydają się dziwnie znajome, rzecz można - bliskie. Ale to niemożliwe.
Nigdy nie miałam nikogo bliskiego."
W tej samej chwili, obok potoku, wyłoniła się inna wilczyca. Pochyliwszy
się nad strumieniem ujrzała swe odbicie i mimowolnie uśmiechnęła się.
Powodem jej zadowolenia były wspomnienia wywołane przez brązowy niczym
ziemia znaczek wyrysowany tuż obok oka. Symbol ten przypominał jej o
przeszłości, kiedy to całymi dniami była pieszczona przez Poranną Zorzę -
małą dziewczynkę z wioski indiańskiej, do której nasza wilczyca została
przeniesiona jeszcze w okresie, kiedy była szczeniakiem. Nie pamiętała
swych rodziców i szczerze wątpiła w to, że kiedykolwiek ich miała.
Jedyną rzeczą, która przypominała jej przeszłość sprzed zadomowienia się
w wiosce, był sen - burzliwy, pełen strzałów, krzyków, krwi i łez.
Widziała w nim również małego wilczka, nie wiedziała jednak, kim mógł
być. Od czasu, gdy opuściła swój dom (za który uważała ową indiańską
wioskę), sen nasilił się, stał się bardziej wyrazisty. Windy Night, bo
tak została nazwana, oderwała swój wzrok od odbicia w wodzie i ruszyła
dalej, w stronę drzewa, pod którym wypoczywała wcześniej opisywana
wilczyca. Ta natomiast, już z daleka ujrzawszy zbliżającego się intruza,
pozostała w bezruchu, przyglądając się kpiącym wzrokiem beztrosko
spacerującej Windy Night. W pewnym momencie windy również spostrzegła,
że nie jest sama. Niepewnym krokiem zbliżyła się do drzewa. Obserwująca
ją wilczyca nawet nie drgnęła, udając, że śpi. Miała nadzieję, że
stojąca opodal samica w końcu odejdzie. Myliła się. Windy Night nie
zamierzała odejść. Z ciekawością przyglądała się leżącej wilczycy.
- Długo jeszcze będziesz tutaj stała? - syknęła rozdrażniona wilczyca nawet nie patrząc na swoja obserwatorkę.
Windy Night aż podskoczyła.
- Przepraszam, ja tylko... - zaczęła niepewnie.
- Ty tylko co? - zapytała drwiąco, unosząc powieki i powoli wstając. Spojrzała na stojącą opodal Windy Night i zamarła...
- Nie, to nie może być prawdą... - wilczyca przerwała panującą od
dłuższej chwili ciszę. Widząc jednak niepewność malującą się na mordce
Windy Night, zaczynała wątpić w swoje słowa.
- Więc... Więc to jednak Ty! Ty istniejesz! Nie jesteś wytworem mojej
wyobraźni... Ale... Skoro tak, to kim tak naprawdę jesteś...? - Windy
powoli dochodziła do siebie.
Okazało się bowiem, że wilczyce ujrzały wilczki ze swych snów, w wersji
dorosłej, rzecz jasna. Stały naprzeciwko siebie, nie wiedząc, co mówić, o
co pytać, co robić..
- Ja... Ja nie wiem, kim jestem... - westchnęła wreszcie wilczyca. - Od
kiedy pamiętam, zawsze byłam sama. I wiesz co? Dobrze mi z tym!
Niepotrzebnie tu przylazłaś! - dodała, mrużąc złowrogo ślepia.
- Nic dziwnego, że byłaś samotna. Raczej nie zachęcasz do zbliżania się
do Ciebie. - fuknęła dumnie Windy Night, nie ruszając się nawet na krok z
miejsca, w którym stała.
- Doprawdy? Nigdy bym się tego sama nie domyśliła... - odparła ironicznym tonem.
- Twój... sarkazm odpycha. Powinnaś nazywać się Sarcasmo, tak Indianie
nazywali jedną ze swoich. Była podła i krytyczna, zupełnie jak Ty! -
wrzasnęła Windy Night i odwróciła się tyłem. Chciała już odejść.
- Chwileczkę... - niemal szepnęła wilczyca. - Jeszcze nikt nigdy nie
nadał mi imienia, nikt nie rozmawiał ze mną w taki sposób... Wszyscy
zazwyczaj odchodzą od razu...
Coś w niej pękło. Przyglądała się Windy Night, która zwróciła wzrok w
jej stronę. Z jej oczu zniknęła kpina. Uświadomiła sobie, że oto ma
przed sobą kogoś bliskiego. Serce, zawsze zimne i okrutne, poczuło coś,
czego nie czuło nigdy - przywiązanie. I tą dziwną bliskość, której nigdy
nie zaznała.
- Naprawdę nigdy nie otrzymałaś imienia? - zapytała zdziwiona Windy.
Wilczyca pokręciła powoli głową.
- I nigdy nie miałaś nikogo bliskiego? - dopytywała dalej.
- Nie... - odparła, jak nieprzytomna.
- Więc może... Może mogłabym...nadać Ci...imię... Nie chce zwracać się do Ciebie tak...bezosobowo...
Wilczyca spojrzała w oczy Windy Night.
- Już to zrobiłaś. Nazwałaś mnie Sarcasmo. - uśmiechnęła się, unosząc w
górę jeden kącik ust, tworząc tym kpiący wyraz swej mordki.
- I chyba trafiłam w sedno. - zaśmiała się Windy Night, zbliżając się niepewnie do swej nowej towarzyszki.
- Może ruszyłabyś się? Nie chcę, żebyś uznała mnie za niegościnną
wilczycę, która każe Ci stać w ten skwar na słońcu. Pod dębem mam
mnóstwo miejsca. - odparła Sarcasmo i usiadła w cieniu.
Windy Night zajęła miejsce obok niej i obie zaczęły wpatrywać się w niebo.
- Myślę, że musiałyśmy być w przeszłości dla siebie bardzo bliskie. Może
nasi rodzice przyjaźnili się? Może należeli do jednej watahy? -
rozmyślała na głos Windy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz