Biegłam nocą przez las. Zatrzymałam się na pobliskim wzgórzu. Księżyc był cudowny, rozjaśniał niebo. Nie mogłam się powstrzymać przed zawyciem. Zaczęłam głośno i wyraźnie wyć. Nagle usłyszałam za sobą trzask gałęzi i szelest liści. Odwróciłam się i wtedy coś przygwoździło mnie do ziemi i zakryło pysk. Zaczęłam się wiercić przerażona.
- Spokojnie, mała, wszystko będzie dobrze... Tylko cię zabiję... - zaśmiał się jakiś czarny wilk.
W tej chwili kopnęłam go łapami w brzuch. Odleciał ode mnie i uderzył w drzewo. Upadł pod nim. Warknęłam. Znów usłyszałam kroki. Myślałam, że to kumpel tego bysiora. Skoczyłam od razu na wilka, a raczej wilczycę, która nie wiedziała, co się dzieje.
- Ej! Co robisz?! - krzyknęła.
- Bronię się! Nie zabijecie mnie, nigdy! - warknęłam.
- Ale ja wcale nie chcę cię zabić tylko przechadzałam się tędy, bo to tereny mojej Watahy! - krzyknęła.
Zdziwiłam się. Zeszłam z wilczycy.
- Wybacz, myślałam, że chcesz mnie zabić, jak wszyscy... - westchnęłam.
- Nie chcę cię zabić. Może chcesz dołączyć do mojej Watahy?
- Jasne, od dawna poszukuję jakiś bliskich osób. - uśmiechnęłam się.
Zaprowadziła mnie do reszty. Podoba mi się tu, zostanę tu na zawsze...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz