Szedłem sobie polną drogą wśród strumieni strun.Co dzień jak jak rok długi patrolowałem teren watahy.Przez większość czasu było nudno ale czasami zdarzało się coś ciekawego:tu atak smoka (który-po krótkim spotkaniu z Eragonem-powracał z kilkoma śladami po mieczu),tam atak demona (na co szamanki-Złote Runo i Moon-twierdziły że to już przesada) a jeszcze kiedy indziej urwie się jakiś narwany chochlik o jednej nodze (Luna sądzi że ma gorsze poczucie humoru ode mnie) ale w gruncie rzeczy jest tu nudno jak flaki z olejem.Odetchnąłem głęboko.Byłem właśnie nad rzeką,niedaleko watahy..Był cichy spokojny dzień.
Nagle usłyszałem huk i świst który rozlegał się tuż za mną.Obejrzałem się za siebie i ku mojemu zdumieniu obejrzałem torpedę pędzącą w moją stronę. Zaskoczony tym niespodziewanym splotem wydarzeń umknąłem w bok a petarda przeleciała obok i wylądowała za krzakami-wybuchając.
Ciężko oddychając zastanawiałem się dlaczego ktoś rzucił tą petardę ale moje zdziwienie wzrosło gdy zobaczyłem pędzącego Setha który zniknął za krzakami i po chwili wyskoczył z podwójną prędkością uciekając przed oszalałą Moon która wyglądała jakby ją obmyto sadzą.
Widok ten był tak śmieszny że wybuchnąłem takim śmiechem że nawet Wilk Czasu się zatrzymał by zobaczyć powód tego śmiechu.A po chwili las się śmiał razem ze mną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz