Nie znosze smoków.Każdy to wie.Z chęcią bym je wymordował co do jednego.Ale przy moim towarzyszu robie wyjątek...
Był piękny słoneczny dzień..dobra żartuje.Było pochmurno,lała ulewa i
chciało mi się spać.Więc wpadłem na pomysł żeby pare smoków
wymordować.Wziąłem swój miecz który wygląda tak jakby ktoś nie wiedział:
No i poszedłem do smoczej góry zapolować na tą szczegółną rase.
-Ale one głupie-mrugnąłem sam do siebie-wiecą że tu na nie czycham a one się stąd nie wyniosą.
Po czym wyskoczyłem i zaczęła się rzeź.
Po pół godzinie oczyściłem swój miecz.Teren wokół mnie wyglądał jak pole
bitwy,wokół walały się wielkie sterty ciał olbrzymich gadów.
Zadowolony z siebie ruszyłem naprzód robiac kilka kroków gdy nagle....się zatrzymałem.
Przedemną leżało jajo które musiało się wytoczyć z gniazda gdy
walczyłem.Zachwiało się,zaszurało,skorupka pękła i...pyk!Przedemną był
smok.
-A niech to szlag-powiedziałem sam do siebie-jeko też trzeba rozwalić.
Uniosłem miecz i szykowałem się do wymierzenia go w tego malca ale ten złapał zebami moje ostrze.
-A znikaj-zawołałem po czym wziąłem go z mojego miecza i odszedłem zostawiając go.
Mały jak uparty osioł ruszył za mną nie zważając na moje oblegi.
-No dobra..-odwróciłem się do malucha i mnie zatkało.
Przedemną malca nie było.Odwróciłem się znowu i zobaczyłem jak zaczyna się czuuć w mojej jaskini jak w domu.
-Szlag-mrugnałem-no dobr a może będzie pozytek z tego smoka...
I go zatrzymałem.Nazwałem tego małego smoka co był samicą-Agaravel bo to imię mi się najbardziej podobało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz