Było wcześnie rano kiedy się obudziłem. Słońce dopiero wschodziło, mgła
opadała a trawa była pokryta rosą. Spacerowałem chwilę po łąkach.
Zobaczyłem stadko saren i postanowiłem upolować jedną. Już rzuciłem jej
się na szyję kiedy stało się coś nieoczekiwanego. Poczułem dreszcze i
dziwne wibracje... Czas stanął a ja leciałem przed siębie nie mogłem nic
mówić. Pofrunąłem wysoko w powietrze. Czas ruszył. Przebiłem się przez
najgęstrze chmury i leciałem już spokojnie. Wydawało mi się że jestem w
raju. Słyszałem piękne odgłosy piękne widoki, gwieździste niebios
sklepienie. Poczułem znowu wibracje i dreszcze na swoim ciele. Zacząłem
spadać z niewiarygodną prędkością. Mogłem robić wszystko oprócz ruszania
skrzydłami gdyż były... zamarznięte?
Na szczęście kiedy upadłem nic sobie nie zrobiłem... a przynajmniej tak
myślałem do puki nie zauważyłem że na miejscu skrzydeł mam tylko trochę
lodu a po skrzydłach ani śladu... a jednak leżały w okruchach
zamarzniętych rozsypane po całej łące. Byłem na tej samej łące co
wcześniej zobaczyłem tą samą sarne co prawie zabiłem padającą na trawę i
krwawi mocno. Poczułem do niej odrazę nie miałem ochoty na mięso.
Zobaczyłem Wierę. Od razu wszystkie moje zmartwienia odeszły precz...
Poczułem ukojenie wszystkiego bólu i zrozumiałem że wkroczyłem w nowy
lepszy etap życia...
<Wiera?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz